top of page

Roraima, Canaima, Salto Angel i...updek potęgi Wenezueli

Co może być bardziej fascynującego w Wenezueli, niż jej walory przyrodnicze...?

 

            W Caracas lądujemy planowo, choć lotnisko, jako jedno z nielicznych nie jest wyposażone w klimatyzację, to daje się odczuć spokój. Spokój, który w ogóle nie pasuje do tego latynoskiego kraju. Doniesienia medialne, które wcześniej czytaliśmy, wydają się nam jakimś kiepskim żartem, a przynajmniej dużą przesadą. Nie widać ani ludzi, którzy by masowo pakowali się, by czym prędzej wydostać się z tego kraju, nikt nie widzi głodujących żebraków na ulicach miast. Oczywiście ciężko spodziewać się dostrzeżenia ogólnokrajowego niezadowolenia i kompletnego braku zainteresowania nadchodzącymi wyborami prezydenckimi. Pozory tego kraju są zupełnie inne - ruch uliczny, jak gdzie indziej, handlarze uliczni pełni werwy nakłaniają do zakupów, ludzie śpieszą sie to tu, to tam, jedni jadą rozklekotanym autobusem, inni biegną do metra w Caracas. Pierwsze wizyty w sklepach również nie przypominają PRLu z pustymi półkami. Pewnie myli nas jeszcze ten latynoski klimat, te uśmiechy ludzi w promieniach codziennego słońca. To naprawdę nadaje naturalnego optymizmu zwłaszcza, jeśli przyjeżdża się z Polski...

 

Zabawa z inflacją

 

            Te pozory kryją jednak prawdziwe dno. Przede wszystkim to, co uderza, to niezwykła sytuacja związana z wartością waluty i wymianą dolara na lokalne boliwary. Oficjalny kurs na lotnisku to 48.000 Bolivarów za 1 USD. Elias, nasz kierowca, mówi, żeby po żadnym pozorem nie wymieniać na lotnisku. Więc gdzie? W banku? Nie, w banku się nie da, to znaczy da się, ale po oficjalnym kursie, czyli j.w. Więc Elias załatwia nam równowartość 20USD po rynkowym kursie, t.j. 200.000Bolivarów = 1Dolar. No fajnie, ale dlaczego tak mało, przecież 20 dolarów na dwie osoby, to dwa posiłki w restauracji?

- nie ma banknotów - mówi Elias - resztę dostaniecie w formie karty płatniczej, tzn. karta będzie naładowana za 200usd po tym samym kursie,

- jak to nie ma banknotów?

- no nie ma, rządowi się nie opłaca drukować banknotów, ponieważ ich wartość jest niższa, niż koszt produkcji, a ponadto rząd nie nadąża z ich drukowaniem,

Tak więc powstał rynek handlu banknotami. Więc jeśli ktoś potrzebuje np. 100.000 boliwarów w gotówce, to musi za nie zapłacić 200.000 kartą płatniczą.

- Aby móc używać karty płatniczej - kontynuuje nasz kierowca i lokalny fachowiec od finansów - musicie zawsze podać numer ID i pokazać dowód (oczywiście wenezuelski) - dlatego zostawię Wam na czas waszej wyprawy mój dowód i zawsze, jak będziecie płacić kartą, musicie pokazać ten dowód i dopiero wtedy po rejestracji numeru ID, płatność będzie możliwa do realizacji.

Tak więc bezużyteczne stały sie w tym momencie nasze karty płatnicze i kredytowe, ponieważ w tym kraju akceptuje się tylko karty wystawione przez banki Wenezueli, a takowe wystawiane są tylko obywatelom tego kraju.

I faktycznie, za hamburgera w budce pod Caracas płaci się 200.000VEF (Bolivar), ale wszyscy dokonują transakcji kartą. To samo przy innych stoiskach. Stragany przypominające uliczki Wietnamu za każdym razem dysponują terminalami podłączonymi jakimiś naprędce związanymi przewodami elektrycznymi. Internet jest właściwie wszędzie, ale jego szybkość sprowadza się jedynie do możliwości dokonania tych transakcji. Nie ma mowy o jakimkolwiek "surfowaniu".

Pierwszy dzień był pod tym względem dla nas absolutnym zaskoczeniem. No ale jakoś się do tego przyzwyczailiśmy i od tej pory przy każdej transakcji legitymowałem się, jako Elias Dayoub Kamas o ID V 6.482.585.

            Wszystko było w porządku, dopóki nie nasza podróż nie dotarła do Santa Elena, miasteczka położonego przy granicy brazylijskiej. To stąd mieliśmy rozpocząć nasz trekking na Roraimę - jeden z cudów przyrody wg mojej skromnej listy.

Tu napotkaliśmy na kolejną dawkę nowości, przede wszystkim nikt nie chciał przyjmować płatności naszą nowo otrzymaną kartą, tak więc gotówka skończyła się w kilka godzin. Po podjęciu próby wymiany waluty, okazało się, że kurs wynosi po kilku dniach już tylko 1USD = 120.000VEF. Natomiast przy każdej próbie wymiany USD na VEF wszyscy patrzeli na nas ze zdziwieniem, pytając dlaczego nie chcemy wymienić na brazylijskie Riasy. Na co my odpowiadaliśmy równie zdziwieni pytając z naiwnością dziecka, czy to oby bezpieczne, czy riasami na pewno będziemy mogli tu płacić. Okazało się, że tu już dawno zrezygnowano z posługiwania się Bolivarami ze względu na codzienną utratę wartości tej waluty. Ostatecznie kupiliśmy trochę Riasów i trochę Bolivarów. Znów mieliśmy gotówkę, byliśmy uratowani... Niestety, jak się później okazało, Riasy były w innych zakątkach tego kraju tak użyteczne, jak polska złotówka, a przy każdej próbie płatności tą walutą w Puerto Ordaz, Maturinie, czy gdziekolwiek indziej, sprzedawca częstował nas rozbrajającym uśmiechem, jak byśmy mu jakiś świetny dowcip opowiedzieli .Tak więc, jako pamiątki z Wenezueli przywiozłem dobrych parę brazylijskich Riasów.

Aby dodać trochę tła całej tej walutowej opowieści, powiem tylko, że po dwóch tygodniach 1USD wart był już 300.000VEF, a przy kolejnej transakcji proponowano nam juz kurs 700.000boliwarów. A jeszcze 3 lata temu 1 Dolar = 2 Bolivary (to informacja niepotwierdzona;-)).

Wracając do hamburgera, o czym powyżej, tenże hamburger w tej samej budce dwa tygodnie później kosztował juz 300.000VEF. Podwyżka o 50%.

 

Rozpad gospodarki i dramat jednostki

 

            Gdyby cała ta problematyka kończyła się na zawiłościach walutowych, to pół biedy, to byłoby, jak kiedyś u nas. Problem polega na tym, że przez tę niespotykaną w historii gospodarczej hiperinflację (na ten rok mówi się, że może osiągnąć kilkanaście tysięcy procent), najbardziej, i to w zastraszającym tempie ubożeją ludzie wykonujący zawody w sferze budżetowej. A jako, że Wenezuela jest krajem, gdzie sfera budżetowa, czy generalnie mówiąc sektor państwowy obejmuje również wszystkie większe zakłady przemysłowe i przedsiębiorstwa z sektora usług, oznacza to, że wzrost płac nie nadąża za rzeczywistym wzrostem cen u większości pracodawców. W praktyce wygląda to następująco: płaca w fabryce, np. hucie aluminium w Puerto Ordaz jest stała. Pracownik otrzymuje podwyżkę inflacyjną raz do roku. Oznacza to, że jeśli na początku roku 2018 otrzymał podwyżkę, to przez cały ten rok będzie zarabiał, powiedzmy, 2.000.000VEF miesięcznie. Ta kwota, jeszcze na początku roku, mogła oznaczać kilkadziesiąt dolarów. Teraz to samo oznacza już kilka dolarów. Pod koniec roku będzie już prawie nic nie warte.

Efekt jest taki, że ludzie, nie mogąc liczyć na realne pensje, masowo porzucają pracę i albo emigrują albo podejmują się jakiegokolwiek zajęcia, które w krótkim czasie przyniesie im jakiekolwiek pieniądze. W ten sposób można spotkać nauczycieli sprzedających na dworcach kawę z termosów, urzędników handlujących przy drogach melonami, bądź papają, a przy granicy kierowców stojących w kolejce po paliwo. To jest w regionach przygranicznych reglamentowane i można jednorazowo zakupić nie więcej, niż 10l/os. w cenie krajowej, czyli 1l/60VEF, a później sprzedać w Brazylii za równowartość  1,5USD/l.

 Warto zauważyć, że  tylko w tym roku z Wenezueli uciekło pół miliona ludzi, najczęściej do Kolumbii, Brazylii lub Panamy - władze tej ostatniej zamknęły ostatnio granicę dla Wenezuelczyków ze względu na zbyt dużą liczbę imigrantów.

            W rezultacie tych zawirowań, które są pochodną hiperinflacji, zamkniętych zostało w całym kraju 6000 dużych i średnich przedsiębiorstw. Nie pracują, bądź pracują na pół gwizdka szkoły, to samo dzieje sie z administracją. Normą jest, że zajęcia w szkole odbywają się tylko w 1 lub 2 dni w tygodniu, ponieważ nauczyciele nie przychodzą do pracy. Normą jest brak policji w nocy, problemy z załatwieniem czegokolwiek w urzędach. Przejeżdżaliśmy koło wspomnianej właśnie huty - widok porażający, niszczejący opuszczony zakład. Nie ma nikogo, nikt nie pilnuje obiektu. Co za tym idzie, przestępczość wzrosła na tyle, że wyjście po zmroku wiąże sie z ryzykiem rabunku, zwykle przy użyciu broni palnej.

            Smaku dodaje fakt, że w Wenezueli paliwo w jest praktycznie za darmo. Cena na stacjach paliw wynosi 60Bolivarów/l, co oznacza, że cały bak można zapełnić za ok. 0,02USD!! Wzięło się to stąd, że za rządów Hugo Chaveza, stwierdzono, że ropa naftowa (Wenezuela posiada największe na świecie zasoby ropy naftowej!!) jest dobrem każdego obywatela, z którego każdy na prawo czerpać w zależności tylko od swoich potrzeb. Tak więc kiedyś ustanowione ceny, już wtedy jedne z najniższych na świecie, teraz spadły realnie do poziomu prawie równego zeru. Ostatecznie nie byłoby w tym nic specjalnie dziwnego, gdyby nie fakt, że aktualnie rafinerie z powodów opisanych powyżej, działają tylko w ograniczonym zakresie. Część instalacji jest po prostu wyłączona. Oznacza to, że nie są w stanie produkować paliwa w postaci diesla lub benzyny, a produkują jedynie półprodukty, które nie nadają się do sprzedaży detalicznej. Więc są odsprzedawane międzynarodowym koncernom paliwowym. Natomiast paliwo sprzedawane za bezcen na stacjach paliw, rząd aktualnie kupuje zagranicą!!

 

            Oczywiście dane te są nieoficjalne, nie znajdziecie tego w prasie, ani innych mediach. Moim adwersarzami jest Javier, którego spotykam w Puerto Ordaz. Javier jest pracownikiem firmy amerykańskiej i jednym ze szczęściarzy, którym pensja wypłacana jest w USD. Jego drugą, a przedtem pierwszą pracą jest wykładanie marketingu strategicznego na UCV, tj. Central University of Caracas. O swoich doświadczeniach opowiada nam Jose, nasz przewodnik w Canaimie. Sporo dowiadujemy się od pary studentów, Violetty i Franka, którzy chętnie zostają naszymi przewodnikami po Caracas. Wspomnianych ciekawostek dostarczają pracownicy Państwowej firmy wydobywczej oraz pilot, Francisco, ich służbowego odrzutowca, którym przylatują z Caracas do Canaimy. Zawiłości lokalnej mikroekonomii przy granicy z Brazylią wyjaśnia nam pewien Francuz prowadzący od 30 lat swój zajazd w Santa Elena. Moich rozmówców jest dużo więcej, każdy chce się podzielić swoimi odczuciami, swoimi przeżyciami, chce czasami wykrzyczeć to, czego oficjalnie powiedzieć nie może. Traktują nas trochę, jak ostatnich emisariuszy nadziei, ponieważ "normalni" turyści dawno już przestali przyjeżdżać do tego kraju. Na jednym z drogowych check pointów żołnierz z posterunku po dokładnym przeszukaniu naszych wszystkich bagaży ostatecznie pyta, po co jedziemy. Nie dowierza, że jesteśmy turystami, nie spotkał takich bowiem już od dawna. Nielicznymi turystami, którzy jeszcze przejeżdżają, są odwiedzający z Brazylii lub ci, którzy przez Brazylię przyjechali do Wenezueli, jak np. znajomy Filip - Szwajcar, podróżujący od miesięcy po Brazylii.

Wspomniana Violetta, mówi, że przez ostatnie kilkanaście miesięcy schudła kilkanaście kilogramów. Je raz dziennie, zwykle wieczorem. Zaproszona przez nas na kolację, z zamówionego dania zjada tylko małą część, mówiąc, że jest tak zasuszona, że nie może tyle zjeść na raz. Resztę, oczywiście, prosimy kelnera, by zapakował.

Cała ta sytuacja wydaje się kuriozalna, jedzenie w sklepach jest, ale tak drogie, że ludzie tego jedzenia nie kupują. Rząd próbując ratować sytuację, dostarcza ludziom raz na dwa tygodnie paczki z żywnością. Byliśmy raz świadkami rozładowywania i rozdawania tych paczek ludziom. Oczywiście na paczkę trzeba mieć talon, co i tak nie gwarantuje, że kontyngentu wystarczy.

 

Co na to rząd?

 

            Od poznanych studentów dowiadujemy się, że w zeszłym roku w Caracas odbyły się masowe demonstracje, które krwawo zostały stłumione przez siły zbrojne rządzącego od śmierci Hugo Chaveza, Nicolasa Maduro. Oficjalnie zginęło wtedy 168 studentów, natomiast kilkuset kolejnych zostało uznanych za zaginionych, co w praktyce oznacza to samo. Sytuacja jest na tyle napięta, że dochodzi to tego, że rząd wg własnego uznania wydaje nakaz aresztowania jakiejś konkretnej liczby studentów. Nie ważne, czy jest ku temu powód, czy nie. Aresztują wtedy po prostu, kogo popadnie, tak "profilaktycznie"...

Na pytanie, co w związku z tą sytuacją ma zamiar zrobić Prezydent, nikt nie potrafi udzielić odpowiedzi. Nikt nie wie, co planuje rząd, ponieważ w mediach nie istnieje temat fatalnej kondycji wenezuelskiej gospodarki. Z mediów nikt nie dwie się, że codziennym zmartwieniem Wenezuelczyków jest skąd zdobyć pieniądze na żywność i jak je jak najszybciej wydać. W telewizji można zobaczyć propagandę sukcesu realizowanego, kontynuowanego jako spadek po Hogo Chavezie "programu rozwoju kraju". Na ulicach wszechobecne plakaty z wizerunkami Nicolasa Maduro ze wspomnianym Chavezem we wzajemnych uściskach, świętujących kolejne sukcesy ich wspólnego dzieła.  

            Pisząc ten tekst pod koniec czerwca 2018, nie słyszałem jeszcze, żeby w Wenezueli doszło do jakiegoś przełomu, rozstrzygnięcia, czy rewolucji. Nie wyobrażam sobie jednak, by jakikolwiek kraj mógł w ten sposób funkcjonować na dłuższą metę. Obym nie okazał się złym prorokiem...

bottom of page