
Niebieskie kopuły, życzliwi ludzie, Ajatollahowie -
- Iran
Ludzie w Iranie są życzliwi. Nie jest to jednak taka życzliwość, jaką można spotkać w Azji Południowo-Wschodniej, Turcji, czy nawet w Armenii lub Azji Środkowej. Dla Polaka jest to nienaturalne i trochę chyba nienormalne. Bo jak taki Polak może sobie wytłumaczyć następująca sytuację.
Otóż, stoimy z Etiennem pod czterystuletnim mostem nad rzeką Zayandeh Rud w Esfahanie. Stoimy tu, bo w ten akurat dzień przyszło tu wielu mężczyzn, by spędzić tu, zamiast w pogrążonych w upale domach, czas wolny od pracy, a to z okazji rocznicy śmierci Ajatollaha Chomeiniego. Nie jest to zwykłe zbiorowisko w ucieczce przed upałem. Tu ludzie dzieląc się na grupki, śpiewają głosem głębokim i donośnym pieśni perskie lub inne, patriotyczne. Co pomyślałby Polak widząc śpiewającego pieśń pośród tłumu, gdzie wszyscy przysłuchują się z uwagą, kiwając głowami z uznaniem? Oczywiście pomyślałby, że facet albo śpiewa zarobkowo, albo stanowi część jakiejś trupy artystycznej lub, że się po prostu upił. Natomiast tu, śpiew ten słychać już z dala od mostu, jest on praktykowany przez zwykłych ludzi i jest formą uczczenia święta państwowego lub może po prostu formą rozrywki wśród zgromadzonych. Wygląda to tak, że kiedy jeden śpiewa, nikt nie rozmawia, nie dekoncentruje wokalisty, lecz upaja się donośnym głosem i przejmującymi wibracjami, jakie gwarantuje kamienna struktura łukowa mostu. Chwilę później kolejny ochotnik przejmuje głos i nawiązując do poprzedniej rozpoczyna swój koncert. Co dziwne, nie ma tu żadnego moderatora, ani wodzireja, wszystko dzieje się naturalnie, w swojej kolejności. Wydaje się nawet, że tworzy się swego rodzaju kolejka wajdelotów czekających na możliwość zaprezentowania tembru swojego głosu, a wzbudzany u zgromadzonych podziw może to tylko potwierdzić.
Kiedy tak stoję przysłuchując się kunsztowi poezji śpiewanej nagle zagaduje mnie, jak się później okazało, Ali. A to skąd jestem, a to jak mi się w Iranie podoba, po czym zaczyna opowiadać właśnie o tych zwyczajach śpiewackich i roli mostu, jak odgrywa w życiu społeczności esfahańskiej. Po pół godzinie proponuje, że pokaże nam cmentarz , na którym pochowanych jest m.in. ok. 10.000 żołnierzy - ofiar wojny Iracko-irańskiej z lat 1980-1988. Sam, zresztą jest weteranem tej wojny, ale jemu, w przeciwieństwie do kolegi, którego grób nam pokazuje, udało się ujść z życiem. Wizyta zajmuje nam kilka godzin, po czym Ali proponuje odwiedzenie meczetu i medresy - szkoły koranicznej, jakich w Esfahanie jest około dwustu. Problem polega na tym, że nie są to miejsca, do których zwykło się zapraszać obcych. Nam jednak, dzięki zaangażowaniu Alego udaje się nie tylko wejść do środka, ale również poznajemy dwóch świeżo upieczonych adeptów nauki o Koranie. Obydwoje są zafascynowani faktem, ze w tak niespodziewanych okolicznościach przychodzi im zapoznać się z Europejczykami (Etienne jest Francuzem). Niestety nieznajomość angielskiego powoduje, ze spotkanie kończymy wymianą mejli, na który już kolejnego dnia otrzymuję wiadomość od Saieda Hosaina o treści "Hello"…
Naszą przechadzkę z Alim kontynuujemy do restauracji z lokalnym jadłem, gdzie Ali po odpowiednim przedstawieniu nas, zorganizował najpierw darmowy poczęstunek, na podstawie którego później zamówiłem śliwki na słodko z wołowiną, a Etienne coś równie smakowitego. Nie muszę tu dodawać, że wszystkie przedstawienia rozpoczynają się od zapytania/poinformowania, że jestem z Lahestanu.
I tu dochodzimy do sedna sprawy. Ali nie dostał, ani nawet w sposób werbalny, bądź niewerbalny nie zasugerował jakiejkolwiek zapłaty. Spędził z nami pół dnia angażując swój czas, opowiadając (na ile pozwalał mu jego angielski) o mieście, życiu, etc. Rozstaliśmy się wymieniając się serdecznymi uściskami i gdyby nie fakt braku czasu, pewnie skusilibyśmy się na propozycję wizyty w jego domu. Czy w polskim kraju można sobie wyobrazić, że przypadkowo spotkany 50-latek np. w Łodzi poświęci połowę swojego dnia na oprowadzanie cudzoziemców po mieście?? Pewnie tak, gdyby nie fakt, że dzień wcześniej spotkaliśmy Husajna (84lata i lata…bo chodzi szybciej, niż my), który zaproponował, że zaprowadzi nas na trening Zurhane - tradycyjnego perskiego sportu. Dzięki tej przypadkowej znajomości, z kolei, udało nam się przyjrzeć tej dziwnej dyscyplinie sportu, w której zawodnicy przypominający trochę naszych zapaśników ćwiczą, w rytmie wybijanym przez trenera na bębnie oraz przy akompaniamencie zawodzących przez niego pieśni lub może wersetów (pewnie z Koranu), co przypomina trochę naszych księży podczas nabożeństwa. Ćwiczenia te wykonywane są w specjalnej wnęce w podłodze, przypominającej pusty basen o kształcie sześciokąta. Kolejne serie zawierają na przemian elementy siłowe, rozciągające, jak i fitness, ale do ich wykonywania stosuje się np. kij przypominający kij do baseballa, tylko kilka razy grubszy i cięższy lub metalową imitację łuku, przy pomocy którego ćwiczenie to ma na celu przygotować do takich zajęć właśnie, jak walka przy użyciu łuku. Kolejnym rekwizytem są tarcze wykonane z grubego drewna, przy użyciu których zawodnicy symulują obronę za jej pomocą w parterze, czyli leżąc.
Innym razem, jadąc autobusem miejskim poznałem Arasha z żoną, który okazał się anglistą pracującym w lokalnej firmie handlującej towarami elektrotechnicznymi. Obydwoje okazali się na tyle chętni do rozmowy, że kolejnego dnia zaprosili nas na kawę do restauracji i przez dobre trzy godziny z okładem dyskutowaliśmy o warunkach pracy w Iranie, wolności, a raczej braku wolności słowa, o tym, jak podczas demonstracji w roku 2006 Arash uciekał przed służbami bezpieczeństwa.
Nie wspomnę już o zagajaniach w postaci "Iran good?" lub "Where are you from? Aaa, Lahestan…!! Lahestan good" lub o niezobowiązujących poczęstunkach herbatą, lokalnymi cukierkami lub odpuszczeniu obowiązku kupowania biletów na autobus miejski.
Wszystkie te przykłady pokazują skalę i głębokość perskiej gościnności i życzliwości, która jest po prostu zaskakująca dla "normalnie" wychowanego obywatela w kraju nad Wisłą… Musi się on do niej przyzwyczaić, zaakceptować ją i nauczyć odpowiednio ją odwzajemniać…







































