
Kiedyś - Cejlon,
dziś - Sri Lanka
Droga Kandy - Sigiriya to typowa asfaltówka, których wiele na Cejlonie. Wije się przez miasteczka i wsie, miasta i plantacje, łącząc wszystko, co się znajduje obok w jeden, tylko czasem poszarpany organizm. Sri Lanka po tym względem nie zadziwia. Drogi azjatyckie, zwłaszcza w Azji Południowej stanowią szkielet życia społeczno-kulturalnego. Tu miejsce ma cały drobny handel, który czasem wdziera się niemal pod koła samochodów, to tu spotykają się ludzie, obserwują przejezdnych, czasem się zwyczajnie gapią. Uczestnikiem ruchu może być właściwie każdy, poczynając od pieszych noszących wzdłuż drogi na swoich barkach niekiedy sporej wagi tobołki, poprzez rowerzystów, motorowerzystów, kierujących, bądź ciągnących wozy, często napędzane jedynie siłą mięśni. W tym tyglu komunikacyjnym, setki, tysiące tuk-tuków, a wśród nich nasz, czyli "the best tuk-tuk of the world", jak nazywa go Palita, nasz driver. Palita, z metra cięty, ciemnoskóry Lankijczyk o kręconych włosach do ramion, jest lokalnym cwaniaczkiem, który łapie się wszystkiego, co może przynieść mu parę groszy. Tym razem odgrywa rolę kierowcy i przewodnika, wioząc naszą dwójkę swoim ozdobionym, jak indyjska ciężarówka, pojazdem. Ozdoby zewnętrzne, to szereg wydrukowanych i naniesionych na plandekę fotografii poprzednich klientów, do jakich Palita obowiązkowo zachęca oraz dziesiątki flag z różnych krajów. To pomaga mu nie przeoczyć którejś ze swoich opowieści, kiedy chwali się swoimi dokonaniami, a robi to raczej często… Wnętrze natomiast wypełniają przykurzone słonie wykonane z lokalnego drewna, co wg Pality dodaje jego pojazdowi charakteru niepowtarzalności, a pasażerom ujmuje komfortu jazdy…
Do Sigiriji dojechaliśmy zgodnie z planem, natomiast powrót ze względu na uroki tamtejszych zakamarków nieco się przedłużył. Palita wyraźnie poddenerwowany spuścił nam ostrą reprymendę, że jesteśmy nieodpowiedzialni, bo jazda po zmroku bywa tu naprawdę niebezpieczna. Pewnie jakikolwiek inny drajwer podszedłby do tego beznamiętnie, ale Palita widzi tylko na jedno oko. Drugiego nie używa i rozmawiając z nim można mieć wrażenie, jakby wciąż puszczał do nas oko. Nie pytaliśmy, co się stało, że widzi tylko na jedno, ale powiedział, że po zmroku po prostu bardzo słabo widzi…
Wtedy jeszcze nie wiedzieliśmy, co to oznacza… Faktycznie, nie było żadną nowością, ze drogi na Cejlonie są raczej albo nieoświetlone, albo słabo oświetlone. To samo się tyczy ich użytkowników. Wiec jazda oznacza ciągłe skupienie na wypatrywaniu potencjalnych niebezpieczeństw i natychmiastowe reagowanie na nie. Nie muszę dodawać, że tak jak za dnia, tak i wieczorem (a wieczór jest tu zwyczajnie czarny, jak noc) w obrębie drogi kręci się cała masa piesków, pieszych, wózeczków i co tam jeszcze się porusza. W pewnym momencie krzyczę do Pality "STOP!" Nasz tuktuk staje prawie dęba przed ciężarówką z dłużycą, która zawracała na drodze i w tym właśnie momencie stała w poprzek, co oznacza, że jakieś tam światełka tliły się tylko po obu stronach drogi, a cały ładunek z drewnem znajdował się zupełnie niewidoczny na jej środku.
Palita z każdym kolejnym kilometrem przyśpieszał i niczym Janusz Korwin Mikke zdawał się uznawać za ideał przebycie tego niebezpiecznego odcinka w możliwie jak najkrótszym czasie, by czas ryzyka skrócić do minimum.
Nasz tuk-tuk wyprzedzał coraz więcej i więcej innych tuk-tuków, a i przybywało wyprzedzonych samochodów. Coraz częściej znajdowaliśmy się na przeciwległym pasie i mimo, że tu ruch jest lewostronny, to zacząłem się czuć trochę, jak w domu, ponieważ już w zasadzie wyprzedzaliśmy wszystko i w każdy możliwy sposób. Należy zauważyć, że droga ta, szczególnie, zbliżając się do Kandy, jest bardzo kręta, co Palita zdawał się wykorzystywać właśnie do wyprzedzania. Na zakrętach bowiem, ciężarówki i auta jadące przed nami zwalniały, co skrzętnie wykorzystywał nasz szofer. Ponadto, po wewnętrznej dystans pozostający do wyprzedzenia znacząco się skraca, o czym nasz przewodnik pamiętał na każdym zakręcie. Bywało, że były to jedyne okazje do wyprzedzenia jadących gęsiego pojazdów, ponieważ na prostych odcinkach, może na nasze szczęście, zwyczajnie naszemu wehikułowi brakowało pary...
Adrenalina z każdym zakrętem rosła, wprawiając nasze serca w niezły klekot. Zarządziłem wtedy, czując, ze nasz pojazd na ostro pokonywanych zakrętach, pada w bezwładność, że niczym motocyklista, będziemy balansować ciałami układając się podczas ich pokonywania tak, by zmniejszyć ryzyko wywrotki. Od tej pory jazda nabrała charakteru niczym zawody WRC. Dodatkowo, należało przy każdym wyprzedzaniu, bądź mijance "na żyletę" uważać, by kolana, które w czasie normalnej jazdy wystają nieco poza gabaryt pojazdu (pojazdy typu tuk-tuk bowiem są zwymiarowane na przeciętnego Azjatę, a nie przeciętnego Europejczyka), teraz trzymać skurczone razem, by czasem nie zawadzić nimi o lusterka mijanych pojazdów. Po pewnej chwili zrozumiałem, że w jednej osobówce, która kilkukrotnie na prostej wyprzedziła nas, Palita znalazł godnego przeciwnika, który motywował go do coraz to bardziej ryzykownych manewrów wyprzedzania. Z racji tego, że normalny tuk-tuk osiąga prędkość maksymalną 60km/h, dysponując równie mizernym przyspieszeniem, Palita mógł sobie pozwolić na równoprawny wyścig tylko wykorzystując coraz ostrzejsze wiraże.
Z każdą sekundą tuk-tuk coraz bardziej wygina się, a jego licha konstrukcja trzeszczy. Plandeka już nie powiewa, one jest już, jak żagiel, tylko że zamiast nieść nas z wiatrem, stawia mu coraz większy opór. Widzę tę nierówną walkę ścianek, sufitu i całego szkieletu naszego pojazdu z podmuchami i, coraz bardziej kurczowo, trzymam się rurek wewnętrznych nie wiedząc już, czy trzymam się, by nie stracić równowagi podczas pokonywania tych szykan, czy trzymam, pilnując, by nie rozwalił się, nie pękł, nie ugiął, wygiął, by wytrzymał jeszcze parę kilometrów tego wyścigu, jaki serwuje nam Palita. Niekiedy pozwalam sobie zerknąć na jego minę, a ta ma wygląd zawziętego rajdowca, nieustępliwego fightera, którego cel, to wyprzedzić tym, wyglądającym, jak pojazd dla inwalidów, jak najwięcej innych uczestników ruchu. Już teraz nie ma mowy o żartach, rozmowie, czy nawet wymianie uwag. Wszyscy są skupieni na wyprzedzanych, bądź mijanych pojazdach, ocenie odległości, balansie ciałem, kurczowym trzymaniem rurek wewnętrznych tuk-tuka. Jedyne co, to czasem moje przenikające "watch out on the left", "right clear", czy inne wskazówki przypominające raczej dialog pilota z rajdowcem podczas wyścigu. Czasem tylko wkradnie nam się nasze krajowe "k…" lub "ja p…", a po nim następuje głębokie odsapnięcie.















