top of page

Dolina Omo i Depresja Danakil - - Etiopia

Afarowie i Depresja Danakil.

 

                        Jest to chyba ostatnie lub jedno z ostatnich miejsc, gdzie wielbłądy są wciąż używane do transportu ładunków, gdzie ich rola nie została wyparta przez wszechobecny transport kołowy. Danakil, a konkretnie Region Afarów, tj. ludu mieszkającego tam od tysięcy lat jest bogaty w zasoby soli. Afarowie mają tu monopol na wydobywanie soli. Dbając też o swój interes nie dopuścili prawem lokalnym do transportowania płyt soli ciężarówkami. Płyty te są przewożone, jak przed setkami laty, na grzbietach wielbłądów. W ten sposób karawany składające sie z kilkunastu do kilkudziesięciu powiązanych ze sobą wielbłądów pokonują tygodniową drogę od kopalni do Mekelie, gdzie sól sprzedawana jest na targowisku. Wjeżdżając na teren Kotliny Danakilskiej co jakiś czas spotykamy idące z na przeciwka obładowane zwierzęta lub wyprzedzamy powracające stada w kierunku jednego z najgorętszych miejsc na Ziemi. Zdumieni obserwujemy idące majestatycznie wielbłądy z płytami przypominającymi kafle chodnikowe, które perfekcyjnie zostały przytroczone do garbów i teraz kołyszą sie w rytm kroku nadawanego przez dromadery. Z każdą kolejną karawaną nie możemy doczekać się wreszcie widoku kopalni na środku tej najgłębszej depresji w Afryce.

                        W końcu naszym oczom ukazuje się kopalnia. I tu na jaw wychodzi niedostatek słownika języka polskiego, ponieważ nie wiemy, jak można określić ten zakład pracy. Nie ma tu ani żadnych budowli, nie mówiąc już o szybach, którymi w naszych warunkach zwożeni są górnicy pod ziemię, nie widać maszyn wydobywczych, które spotyka się w kopalniach odkrywkowych. Nie ma właściwie nic, co mogłoby przemawiać za nazwaniem tego miejsca mianem kopalni. Ale jak w takim razie opisać ludzi, którzy kilofami, ręcznie wyrąbują wielkie tafle skamieniałej soli? Tafle te następnie są podważane również ręcznie wielkimi drągami i w końcu rozłupywane na drobne kawałki, które pojedynczy "górnicy" ciosają na równe prostokąty. Tak przygotowane kawałki są następnie ładowane na wielbłądy. Karawany stoją tu, jak ciężarówki czekające w kolejce na załadunek. A wszystko to odbywa się w miejscu gdzie średnia roczna temperatura nie spada poniżej 35stopni Celsjusza. Gdzie promienie Słońca prawie nigdy nie są ukryte za chmurami, a dodatkowo operują, odbijając się od białego, jak śnieg, słonego podłoża. Bez okularów właściwie nie da się otworzyć oka. Nie mówiąc o tym, że wszędzie unosi się kurz z soli, ponieważ powierzchnia dawno już została wysuszona i przewiana wiatrem. Patrząc na kolejne sceny wydobycia i przygotowywania soli, trudno wyobrazić sobie mniej sprzyjające warunki do pracy. Smaku dodaje krajobraz płaskiego, jak deska, dawnego dna jeziora, które ciągnie się aż po horyzont, gdzie spotyka się z majaczącymi w oddali górami Wyżyny Abisyńskiej. Z drugiej strony, co jakiś czas wyrastają, jak z podziemi, wulkany, których nie brakuje w tym aktywnym sejsmicznie miejscu. Co ciekawe, jako że wulkany te nie są zbyt wysokie i, wyrastając z depresji sięgającej miejscami -150m n.p.m., niekiedy osiągają wysokość nieprzekraczającą 0m n.p.m.

                        No tak, ale skąd ci ludzie? Musieli przecież się tu jakoś znaleźć... A kto tu jest szefem? Szefa nie ma, nie ma organizacji, każdy jest sobie sterem, okrętem i żeglarzem. To wydaje mi się chyba jeszcze dziwniejsze, niż sama "kopalnia".

Z tymi znakami zapytania lądujemy u karczmarza, prowadzącego jadłodajnię w najbliższej osadzie, tj. jakieś 40km dalej. Otóż okazuje się, że kopalnia i wielbłądy to dwie różne rzeczy. Zwierzęta należą bowiem do handlarzy solą, którzy razem z nimi przemierzają wspomniany odcinek Danakil - Mekelie i z powrotem. Kupują sztabki soli w cenie po przeliczeniu ok. 0,1zł/szt. i rozpoczynają swój marsz, by za wielokrotność tej ceny sprzedać ważącą ok. 5kg sztabkę soli na lokalnym targu. Ustawiając się w kolejce czekają, aż "górnicy" załadują swoim urobkiem zwierzęta. Wtedy transakcja zostaje dokonana i karawana zaczyna swój marsz ku cywilizacji. W okolicy są trzy ciężarówki, które mogą byc wykorzystywane jako przewóz osób i w ten sposób wypchany po brzegi samochód dowozi o wschodzie cały regiment kopaczy z okolicznych wiosek. O zmroku historia się powtarza, tylko w odwrotnym kierunku. Nie ma tu żadnej organizacji, planu, czy systematyki. Kopać sól może każdy, kto jest Afarem. Jest to przywilej, z którego może skorzystać każdy członek tego ludu. I korzysta, ale tylko w zależności od własnego uznania i potrzeb. Zwyczajowo do kopalni przyjeżdża się kilka dni z rzędu, później, kiedy pieniędzy jest już wystarczająco, trwoni się je w lokalnych szynkach, przesiaduje z sąsiadami i spędza czas na błogim nic nie robieniu. Moment, w którym należy znów pójść do pracy, jest ten, kiedy brak pieniędzy jest już na tyle uciążliwy, że łatwiej jest znów zaciągnąć się do roboty, niż znosić przedłużający się permanentny brak środków. I sytuacja powtarza się... Podobno najbardziej pracowici górnicy potrafią obrobić i sprzedać do tysiąca tafli soli dziennie. To w dużej mierze tłumaczy, dlaczego nikt tu nie pracuje dłużej, niż kilka dni z rzędu...

bottom of page