
Ghana
i Togo - Afryka Zachodnia
Lusaka, Zambia, centrum handlowe, jakiego nie powstydziłoby się żadne z naszych miast. Zwłaszcza, że zlokalizowane w centrum miasta, którego ulice, w większości wprawdzie asfaltowe, to zwykle usiane dziurami, bez poboczy, z rynsztokami ciągnącymi się niczym chodniki. W tym mieście ludzie ubrani są byle jak, w byle co, dźwigający torby, ciągnący jakieś wózeczki. Wszechogarniająca bieda, życie pomieszane z walką o przeżycie, a w samym jego środku galeria handlowa - przybytek komercji, konsumpcji i rozrzutności, ale tylko dla wybranych. Nikt z ludu nie ma tam wstępu, parking dokładnie ogrodzony płotem, przy wjeździe strażnicy dokładnie lustrujący wszystkich wchodzących do centrum. Nas ta selekcja nie dotyczy, my jesteśmy zaliczani do grupy tych wybrańców, którzy mogą wydawać pieniądze w lokalnym mall . Wejście tu mają tylko ludzie wierchuszki i ich rodziny, w każdym razie obowiązujący cenzus majątkowy oznacza tylko tyle, że jest to miejsce utworzone dla tych, którzy w jakiś sposób stali się posiadaczami, kapitalistami, czy choćby znaleźli się na tyle blisko władzy, że ich aktualny status społeczny im na to pozwala.
Tu zakupy odbywają się "normalnie", tzn. jak w Europie. Można powiedzieć, że jest to nawet wyższy poziom dokonywania zakupów - ekspedientek jest więcej niż klientów, a klientów jest na tyle mało, że ma się wrażenie odwiedzenia raczej galerii artystycznej, niż handlowej.
Takich miejsc, gdzie upust swoim zachciankom daje establishment jest w Afryce więcej, właściwie można je spotkać w każdym większym mieście. Wyglądają zawsze podobnie, są odgrodzone i pilnowane przed "Nowakami" i "Kowalskimi" by dać tym wybranym poczucie wyjątkowości i dostępu do towarów i luksusu, jakiego tamci nigdy nie zobaczą. W Livingstone jest supermarket marki Spar, z pozoru dokładnie taki sam, jak te spotykane u nas, czy u naszych sąsiadów. Tu pełni jednak raczej rolę delikatesów Alma, przy czym nie chodzi tylko o wybór i dostępność towarów z całego świata, ale o sposób organizacji. Kas jest tu chyba z dziesięć, czy jedenaście. Przy każdej siedzi kasjerka, mimo że przy kasach stoimy tylko my i może jeszcze z trzech klientów. Pozostałe, wolne kasjerki, obserwują nas i nasze zachowanie. Mimo, że w tym mieście raczej łatwo natrafić na białego, to i tak stanowimy atrakcję, a być może po prostu urozmaicenie ich nudnej pracy. Przy każdej kasie, również przy tych wolnych oprócz kasjerek stoi pracownica pakująca zakupy. Stąd przy samych kasach na ten moment pracuje jakieś dwadzieścia parę osób, obsługujących piątkę klientów. Nie muszę też dodawać, że tego typu sklepy, jako jedyne posiadają pełną klimatyzację, co w tamtych warunkach jest zdecydowaną zachętą, by wejść choć na chwilę.
W Lome w Togo podobne zakupy wydają się już w zasadzie normalne. Nie ma strażników, są tylko ochroniarze pilnujący jedynie porządku. Z pozoru każdy, kto chce, może zrobić tu zakupy a'la nasze delikatesy. Tu natomiast ciekawostką jest fakt, że oprócz pakowania zakupów, pakowacze zaniosą i ułożą dokładnie tobołki w samochodach klientów. Mało tego! Klient może liczyć w każdym przypadku przy wyjeżdżaniu z parkingu sklepowego na pełne zaangażowanie ochroniarza, który na moment włączenia się do ruchu (a sklep znajduje się przy ruchliwej Boulevard Circulaire) za każdym razem wstrzymuje ruch na ulicy, by klienci Supermarche L'Epicerie Du Levant mogli bez problemu wjechać znów w uliczny kocioł tej togijskiej stolicy.
Co innego zakupy na Grand Marche, czyli wielkim targowisku, na którym każdy normalny mieszkaniec Lome, a precyzyjniej mówiąc, mieszkanka zaopatrują się w codzienne artykuły spożywcze, ciuchy, buty, czy cokolwiek innego bardziej lub mniej niezbędnego do życia. Afrykańskie zakupy pod tym względem charakteryzuje fakt, że kupuje się dokładnie tyle, ile potrzeba, a więc jajka, mango, bataty na sztuki, ryż na dekagramy, a mydło odkrawa się z długiego na pół metra kawałka, itd. Tu nikt nie robi zapasów. Łatwiej codziennie podejść na targ i kupić dokładnie to, co potrzeba, bo i skąd wziąć pieniądze na zaopatrywanie się na zaś…? Ponadto, lepiej kupić świeże, niż przynieść do domu więcej, niż potrzeba i pozwolić na to, by się psuło i śmierdziało, bo przecież mało kto ma tu lodówkę. Ludzie nie posiadają takich sprzętów, jak lodówki, nie tylko dlatego, że ich na to nie stać, ale przede wszystkim dlatego, że przerwy w dostawach prądu są tu czymś zupełnie normalnym. Ciekawym przykładem na tzw. customizację jest oferowanie na rynek afrykański przez firmę Haier lodówki, która działa jak akumulator, przez co jest odporna na krótkie blackouty energetyczne. Pozostali amatorzy chłodzonej żywności muszą dodatkowo zaopatrzyć się w generator prądu. Dopiero taki zestaw gwarantuje bezproblemową pracę lodówek.
To samo podejście just-in-time dotyczy również paliwa. Za każdym razem, jeśli umawiamy się na jakikolwiek dłuższy kurs, bez względu, czy będzie to wynajem samochodu do Togoville, czy tzw. shared taxi do Kpalime, bus z Akry do Aflao, czy wynajem motorka, by spenetrować interior , to wszystko rozpoczyna się najpierw ustaleniem kwoty zaliczki. "Driver" po zainkasowaniu zaliczki kieruje pojazd w pierwszej kolejności na lokalny CPN, pod postacią stacji benzynowej lub stoiska z dieslem w półtoralitrowych butelkach po wodzie, czy oleju. Bywa, że stoiska takie znajdują się przy samych stacjach, ponieważ "akurat" paliwa na stacjach brak… Tankujemy. Dopiero po zaopatrzeniu w paliwo, rozpoczyna się podróż w ustalonym kierunku… W ten sposób do zwyczajnych należy widok tankującego autobusu zapchanego ludźmi. Co kraj, to obyczaj…









po lewej widoczny posterunek graniczny; po prawej sznureczek pełniący role szlabanu granicznego














