top of page

Ladakh,

znaczy kraj przełęczy...

Wędrowanie po górach Ladakhu odbiega znacznie od wyobrażeń, zwłaszcza, gdy jest to pierwsza wizyta w wysokich górach. Okazuje się bowiem, że mimo wysokości, którą wiedzie trasa, nie ma trudności, które występują chociażby na tatrzańskich szlakach. Nie idzie się po urwiskach skalnych, półkami nad przepaściami, pośród wielkich głazów. Tu spacer wymaga raczej skupienia się nad niezgubieniem ścieżki, ponieważ wszystkie ścieżki są lokalnymi traktami wydeptanymi głównie przez muły, konie, osiołki i ich pastuchów oraz nieliczne grupki wędrowców, jak my. Więc skupiamy się nad kroczeniem kamienistym traktem, co rusz „znaczonym” przez wspomniane „środki lokomocji”…

Doskwiera silne, wysokogórskie słońce i suche powietrze, które w połączeniu z unoszącym się kurzem wzmaga pragnienie i przypomina raczej pustynny trekking. Po kilkugodzinnym marszu dominuje myśl, by jak najszybciej ścieżka schowała się w cieniu okalających kanion olbrzymów. Kilkukrotne przeprawianie się prze silny nurt Markhi daje uczucie relaksu, ale też nie jest łatwym wyzwaniem dla tych, którzy są skazani na pokonywanie jej boso. Ostre kamienie wymagają uwagi by przejść nieporanionym, a dodatkowo nie stracic równowagi wpadając do rześkiej wody.

Droga, z pozoru monotonna i uboga w różnorodność krajobrazową co chwilę odkrywa przed nami subtelności charakterystyczne tylko dla tego regionu. I tak, co jakiś czas znajdujemy w lepszej lub gorszej kondycji czorteny, czasami z dobudowanymi murkami – mani. Właśnie te obiekty, poprzez swój, najczęściej, godny pożałowania stan najlepiej oddają mistyczny charakter tej krainy, uzmysławiają, jak głęboko zakorzeniona jest religijność i jak wiele znaczy w życiu codziennym górali buddyjskich. Niejednokrotnie pomimo nadwątlonej kondycji czorteny są w lepszym stanie niż chatki zamieszkiwane przez tubylców. Smaczku dodaje fakt, że te miejsca kultu religijnego spotykamy w okolicach prawie bezludnych w sąsiedztwie, bądź nawet na piargach, kolosów okalających zwykle niezamieszkałe kaniony. Często są one przyozdobione porożem z jaka, co dodatkowo podkreśla ich wyjątkowość, a na nas robi spotęgowane wrażenie połączenia tradycji, potęgi religii i surowości tamtejszego klimatu. Niekiedy nadarza się okazja zobaczenia pierwotnej, czy uboższej wersji czortenów, które mają postac ułożonych kamieni składających się na kamienne prostopadłościany, na których układa się rogi jaków, ozdabia modlitewnymi chorągiewkami. Zwłaszcza po kilkugodzinnym marszu, nie potkawszy żywej duszy, ani nawet zbłąkanego muła, czy osiołka, widok takiego czortenu przyprawia o myśli, które w „cywilizowanym” świecie nie błąkają się po głowie, jeszcze bardziej podkreśla poczucie bezludzia…

Pewnej otuchy dodają wyłaniające się zza skał chatki, bądź nawet pojedyncza chałupka, gdzie na widok przybyszów ochoczo wyglądają tubylcy, nie wspominając już o dzieciach, które wybiegają nam naprzeciw. Z pozoru wyglądają na przeciętnych mieszkańców tego rejonu globu, jednak przyglądając się bliżej ich domostwom, sposobom traktowania gości, dostrzegamy hart ducha i ciała, do którego zmusza ich konieczność przetrwania w tak nieprzyjaznym klimacie. Lato bowiem trwa tu krótko, a wraz z nastaniem zimy pojawiają się pierwsze problemy w kontakcie z jakimikolwiek zewnętrznymi źródłami żywności, czy czegokolwiek, co byłoby niezbędne do przetrwania do kolejnych roztopów. Bywa bowiem i tak, że dostęp do tych nielicznych osad nie jest nawet możliwy po zamarzniętych rzekach, co jest regułą w okresie zimowym. Ludzie ci przywykli do myśli kilkutygodniowej, bądź nawet kilkumiesięcznej izolacji. Na nasze zagajenia odpowiadają ochoczo i cieszą się po prostu, że mogą ugościc nas dalem (ryż rozgotowaną soczewicą) lub „zupką chińską”, a do picia zaproponowac herbatę lub kawę z mlekiem. Pewnie jest w tym coś ze zwykłego podekscytowania zarobienia kilku rupii, nie częstują nas bowiem za darmo, ale raczej dominuje szczera chęc podzielenia się tym, co jest akurat pod ręką do jedzenia…

Ktoś, kto nigdy nie był w tych wysokich górach, zapewne nie spodziewa się takiej różnorodności form skalnych, tych powszechnych świadectw tworzenia i wypiętrzania poszczególnych warstw skalnych. Wydaje się, że jest to raj dla geologa, bo na pewno rozkosz dla oka, nawet tak niewprawionego i niewyczulonego na piękno wariacji kolorystycznych, jakie mogą iec miejsce nawet w obrębie jednej ściany skalnej. Jest tu bowiem miejsce zarówno na jasnobeżowe skały bardzo łamliwe, mające wygląd ciasta francuskiego, które za chwile przechodzą w lite bazalty koloru wrzosowego, jak i przeogromną konfigurację żłobień żółtych piaskowców. Dosc częstym widokiem są formacje do złudzenia przypominające kapadockie grzybki skalne. Nie jest czymś niebywałym, zobaczenie wszystkich tych kombinacji w obrębie jednego masywu górskiego i chyba to czyni te góry najbardziej wyjątkowym pod względem estetycznych doznań.

bottom of page