
tam, gdzie diabeł mówi ''dobranoc" -
- Bangladesz

























W cieniu światowego przemysłu odzieżowego - Bangladesz.
RMG, czyli ready-made garments, tak nazywa się największy sektor przemysłu Bangladeszu odpowiadający za 86% całego eksportu tego kraju. Chodzi o wszelkiego rodzaju odzież produkowaną tu na cały świat. Ten zatrudniający ponad 5mln pracowników w ok. 4tys. fabrykach sektor odpowiada za większość stereotypów i informacji medialnych poświęconych temu przeludnionemu i ubogiemu państwu delty Gangesu i Brahmaputry.
Przyjeżdżamy tu z nadzieją zgłębienia powtarzanej, jak mantrę opinii o powszechnym wyzysku taniej siły roboczej. Powszechne w naszym przekonaniu bogacenie się na tym nieszczęściu wielkich koncernów odzieżowych ze wszystkimi znanymi markami na czele to kolejna myśl, z jaką rozpoczynamy wizytę w tym południowoazjatyckim kraju.
Dzięki Saimumowi, prawnikowi wykładającemu na Uniwersytecie w Dhacce, a prywatnie aktywiście walczącemu o prawa człowieka w ramach organizacji Garments Sromik Oikyo Forum, dowiadujemy się pierwszych szczegółów na interesujące nas tematy. Słuchając historii dziewczyny przybyłej tu, jak większość pracownic zakładów RMG, z głębokiej prowincji w nadziei znalezienia pracy i zarobienia paru Taka, dowiadujemy się, jak wygląda zarówno ten oficjalny, jak i codzienny los jednej w nich. Ponad 90% pracowników RMG stanowią kobiety. Najczęściej mieszkają w slumsach, jak te, położone w dzielnicy Keraniganij, w Południowej Dhacce, po drugiej stronie rzeki Buriganga. Oficjalnie nie zatrudnia się tu kobiet poniżej 16 roku życia, natomiast praktyka wygląda tak, ze lwią część pracownic stanowią dziewczyny dużo młodsze. Aby pracodawca nie miał kłopotów, dziewczęta takie najpierw trafiają do działu kadr, gdzie "pomaga im się" załatwić nowe dokumenty, wg których nabierają pełnoletności, a przynajmniej wieku upoważniającego je do podjęcia pracy zarobkowej. Przedstawiciele zakładów RMG zrzeszeni w organizacji BGMEA, tj. Bangladesh Germents Manufacturers & Exporters Association korumpują na różne sposoby i różnych szczeblach władze od parlamentarzystów i przedstawicieli rządu poczynając, na drobnych urzędnikach przymykających oko lub umożliwiających fałszowanie dokumentów, jak w tym przypadku, kończąc.
Tak więc Salma po wizycie w kadrach może już zgodnie z prawem podjąć pracę. Później okazuje się, że by pokryć koszta noclegu, wyżywienia i generalnie utrzymania w stolicy, nie wystarczy praca na pełny etat, czyli 8 godzin dziennie. Aby związać koniec z końcem trzeba codziennie zostawać na nadgodziny, co jest właściwie normą w fabryce. Oznacza to pracę od 12 do 14 godzin dziennie. Pracownicy aktualnie zarabiają ok. 7000 Taka miesięcznie, a jeszcze kilka lat temu płaca wynosiła 4000 Taka. Saimum przyznaje, że jest to m.in. sukces właśnie ich organizacji. Celem jest w tym zakresie podniesienie płac do poziomu 12tys. Taka miesięcznie. Na chwilę obecną 7000 Taka to około 84USD. Tu warto dodać, iż nadgodziny w Bangladeszu nie są płatne tak, jak u nas, lecz oznaczają właściwie pracę za tę samą stawkę, w nielicznych przypadkach powiększoną o zaledwie 10%.
Salma pracuje więc w fabryce odzieży (poproszono nas o nieujawnianie nazwy pracodawcy). Już teraz legalnie, tzn. zgodnie z papierami. Dni teraz są podobne jeden do drugiego, pobudka 4:30, pracę zaczyna o 5:30. O brzasku pokonuje wraz z całą biedotą jedną z drewnianych łódeczek rzekę Buriganga, by również po ciemku przemierzyć ją wieczorem w kierunku przeciwnym.
Co ciekawe, na długości 35km rzeki przecinającej Dhakkę są tylko dwa mosty, więc ludzie przeprawiają się wszystkim, co pływa, od dużych promów poczynając, na skleconych z kilku desek łódkach kończąc. Całość przypomina raczej ruch na Wiśle 400 lat temu, kiedy kołyszące sie na wszystkie strony łódki przy delikatnych pląsach wioseł przewoziły na drugi brzeg mieszczan, drobnych handlarzy i innych będących właśnie w potrzebie. Tu nie musimy się cofać w czasie, sceny te są natomiast uzupełnione syrenami wyjącymi z większych jednostek, które próbują się "opędzić" od otaczających je, jak mrówki łódeczek.
Pracę kończy zwykle około godziny 19.00. W pracy poznaje kilka koleżanek, które również jadą na tym samym wózku, tzn. wszystkie mieszkają w wynajmowanych, przepełnionych lokalach, przeznaczonych właśnie dla pracownic przybyłych z odległej prowincji. Dziewczyny niby się znają, ale wszystkie czują się obco. Wyciągnięte siłą ekonomii ze swoich wiosek, rzucone w nieprzyjazne ramiona hałaśliwej i brutalnej ulicy Dhakki. Nie mają tu żadnych znajomych, żadnej rodziny. Te, ledwo wyciągnięte spod rodzicielskiej opieki dzieci, teraz muszą zadbać o wszystko, a zwłaszcza o własne bezpieczeństwo... A na dodatek muszą regularnie wysyłać rodzinie zarobione pieniądze. Nie po to przecież tutaj przyjechały, żeby same się utrzymać. Są tu przede wszystkim dlatego, by ulżyć swoim krewnym, którzy za dużo gorsze pieniądze harują na roli, by móc wrzucić wieczorem coś do garnka. I faktycznie, mimo że zarobki wydają się dramatycznie niskie, to są, de facto, i tak nawet do trzech razy wyższe, od tych, na które dziewczyny mogłyby liczyć, pracując w rodzinnych stronach. Wszechogarniające ubóstwo, samotność i ostracyzm wśród przełożonych to nie są największe problemy młodych dziewczyn przyjeżdżających na zarobek do stref ekonomicznych (Bangladesh Economic Zones). Dziewczyny te w największym stopniu narażone są i padają ofiarami gwałtów. Gwałtów, nie ze strony tzw. wielkomiejskiej przestępczości, zresztą, jak na całym świecie w podejrzanych dzielnicach milionowych aglomeracji. To jest przemoc, która tworzy się w powszechnej świadomości o bezbronności tych dzieci. To ich sąsiedzi, czasem koledzy z pracy, wszyscy, którzy je poznają, i którzy wiedzą dokładnie, jak wygląda ich los. A wiedzą przede wszystkim to, że są bezbronne. Nie mogą liczyć na niczyją pomoc, nie mogą liczyć na policję, na przełożonych w pracy, więc są łakomym kąskiem... I, niestety, w poczuciu bezkarności, w zaciszu i ciemności slumsów dochodzi do dramatów. Do dramatów przemilczanych, do dramatów zapomnianych. I właśnie jedną z aktorek takiego dramatu jest Salma. To jej pomaga Saimum. Dzięki pomocy Salmie i innym dziewczynom, teraz znają one swoje prawa, wiedzą, że są ludzie gotowi im pomóc. Jej rola polega na tym, by uświadamiać swoje koleżanki, że tak naprawdę nie są same, że przede wszystkim jest prawo, które stoi po ich stronie, a wolontariusze, często prawnicy z Garments Sromik Oikyo Forum są gotowi do egzekwowania ich praw. I, co najważniejsze, ich potencjalni oprawcy muszą coraz częściej być pewni, że ich czyny nie zawsze pozostaną bezkarne.
Niestety są to wciąż tylko nieliczne przypadki, gdzie pracownicy RMG mogą liczyć na jakąkolwiek pomoc. Zwykle są pozostawieni sami sobie. Ich prawa są iluzoryczne, tylko teoretyczne, pracodawcy nie wywiązują się z żadnych obowiązków BHP, czy P.POŻ. Często zakłady produkcyjne, przynajmniej początkowo, były lokowane w budynkach biurowych, magazynowych, zupełnie nieprzystosowanych do warunków produkcyjnych. Dlatego często nie odpowiadają one żadnym normom, co jest przyczyną częstych wypadków. Ale może nawet nie to byłoby najgorsze, ile sam fakt, że tu absolutnie nikogo nie obchodzi sam pracownik. Jeśli człowiekowi cos się stanie, czy nawet zginie, niewypowiedzianą prawdą jest, że zawsze znajdzie się kilku następnych na jego miejsce. Trzeba mieć wciąż na uwadze to, że jest to kraj bardzo przeludniony, więc istnienie człowieka, jako jednostki jest tu praktycznie bez znaczenia.
Ajad, nasz przewodnik po Sundarbans, pracował przez kilka lat w Chittagong, właśnie w jednej z takich fabryk. Temat prowokuje jego pozbawiona dwóch palców ręka. Ale prawdziwej pikanterii dodaje historia, jak do tego doszło. Otóż, jest godzina 23.00, kiedy koledzy Ajada przywożą do szpitala miejskiego w Chittagong. Jedzie tu prosto z fabryki, gdzie maszyna nadcięła mu dwa palce, które siłą adrenaliny podtrzymuje przykurczone drugą ręką. Niestety na oddziale ratunkowym dowiaduje się, że lekarza dyżurnego nie ma i będzie dopiero rano. W bólach i na pół przytomny siedzi na poczekalni. Jest świadkiem śmierci innej ofiary, tym razem wypadku drogowego. Facet po 3 godzinach oczekiwania na lekarza na tej samej poczekalni, po prostu umiera. Ajad ma to szczęście, że doczeka przyjęcia przez lekarza po dwunastu godzinach walki z bólem w towarzystwie gościa, który właśnie schodzi z tego świata... Lekarz beznamiętnie twierdzi, że jest już za późno na ratowanie palców i odcina zakrwawione resztki dwóch palców, zakładając opatrunek. Pan doktor wysyła Ajada do domu nie podawszy żadnych leków przeciwbólowych, nie mówiąc już o innych, które po takim wypadku zwykle podaje się poszkodowanym. Wypadek odchorowuje przez kolejne kilka tygodni. Niestety to wyklucza go, jako pracownika produkcyjnego i zostaje zwolniony z pracy. Z perspektywy 10 lat twierdzi, że ostatecznie los się do niego uśmiechnął. Teraz pracę, którą wykonuje, ceni sobie ponad wszystko. Teraz jego praca polega na zarządzaniu lodzią, którą jego szef wynajmuje każdemu, kto chce się dostać do Parku Sundarbans. Dba o to, by zostały załatwione wszystkie formalności i by kontrole po drodze szły bez zakłóceń, a przede wszystkim, dba o zadowolenie każdego, kto łódź tę wynajął.
Na ostatnim punkcie kontrolnym dołącza do nas na kolejne dwa dni żołnierz. Oficjalnie umundurowany i uzbrojony w broń długą przedstawia nam się Usman, kolega Ajada z sąsiedztwa. Jak w wielu miejscach na świecie owianych pewną niepewnością co do bezpieczeństwa cudzoziemców, tak i tu nasz nowy towarzysz dba, a na pewno takie należy odnieść wrażenie, o nasze bezpieczeństwo. Fason fasonem, ale otwarty charakter tych ludzi bierze górę i już na pierwszym pikniku podczas wspólnej rozmowy wszyscy bawią sie jego sztucerem, który on z dumą każdemu prezentuje;-)
Pytamy Ajada, jak wygląda sprawa opieki socjalnej jeśli chodzi o wojskowych i cywilów w Bangladeszu. A konkretnie chodzi nam o różnicę między opieką, jaką Państwo obdarza Adaja, a jaką jego umundurowanego kolegę. Chłopaki bez przeszkód wyjawiają, że wojskowi (tacy, jak nasz Usman) otrzymują emeryturę w wysokości 12.000.000 Taka. Jest to kwota obłędna, jak na ten kraj. wypłacana jest albo jednorazowo, albo rozłożona w czasie, np. na 10lat. Oczywiście Ajad, mimo, że pracuje legalnie, nie może liczyć na taką, ani żadną inną formę emerytury. Zarobki Ajada też są odpowiednio niższe, niż jego wojskowego kolegi. Sam miesięcznie może maksymalnie liczyć na 7-8tys. Taka, podczas, gdy jego noszący karabin znajomy otrzymuje wynagrodzenie prawie o połowę wyższe...
- Więc co zrobić by zostać wojskowym? - pytamy.
- No, oczywiście zdać stosowne egzaminy, zostać przeszkolonym i ....zapłacić 3.000.000 Taka łapówki - słyszymy w odpowiedzi od wojskowego - to normalne, innej drogi nie ma. Jeśli chcesz zostać wojskowym, musisz płacić.
Z tej prostej przyczyny, tj. cenzusu majątkowego, tylko nielicznym jest dane rozpoczęcie kariery w Wojskowych Siłach Zbrojnych Bangladeszu.
Będąc ostatecznie bogatszymi o kolejne opowieści, historie poznawanych Bengalczyków z różnych warstw społecznych, mając dodatkowo przed oczami życie toczące się wokół, doświadczając tego kraju momentami na własnej skórze, wciąż zastanawiam się nad tzw. drenowaniem taniej siły roboczej tego kraju przez wielkie koncerny. Kwestia przez ostatnie tygodnie chyba jeszcze bardziej się skomplikowała...
Zamiast odpowiedzi, pojawiły sie kolejne pytania i wątpliwości. Bo, czy byłoby lepiej dla Bengalczyków, żeby światowe centrum produkcji odzieży w ogóle tu nie powstało?
Czy zakładając, czysto teoretycznie, pełną dobrą wolę koncernów, czy fabryki te mogłyby pracować wg zachodnich standardów?
Czy może społeczeństwo bengalskie przy wszystkich piętrzących się problemach jest, mimo wszystko, na dobrej drodze?
Za każdym razem pytałem różnych moich rozmówców, czy teraz żyje im się lepiej, czy gorzej niż kiedyś, np. 10 lat temu. Zwykle odpowiadali, że ostatecznie niewiele się zmieniło. Tak samo, dość sceptycznie wyrażali się odnośnie swoich perspektyw. Znamienne, że żaden w sposób dosadny nie krytykował otaczającej go rzeczywistości, mimo, że mogli mieć ku temu powody.